
Autor: Aga KM.

Sudety. Pierwszy kontakt.
Piękna pogoda i zbyt już odległe wspomnienia ostatniego wyjazdu skusiły nas do weekendowej wyprawy w bliższe i dalsze okolice Kudowy Zdroju. Będąc tą częścią ekipy zdecydowanie bardziej podróżniczą niż fotograficzną, chciałam podreptać górskimi szlakami oraz podziwiać widoki ze szczytów Orlicy czy Wielkiej Sowy, zwiedzić kilka ciekawych miejsc, jakich w rejonie Dolnego Śląska nie brakuje.

Jako, że ze świętokrzyskiego całkiem niezły kawałek, raniutko już odgniataliśmy sobie wiadomo co:) w samochodzie. Po drodze zdecydowaliśmy zwiedzić Zamek Moszna, położony około 30 km od Opola. Dojazd łatwy, dobrze oznaczony, na miejscu parking przed wejściem na teren zamkowy. Pomimo dość wczesnej pory było już sporo zwiedzających i samochodów (uwaga – parking płatny, w obiegu jedynie gotówka). Niemniej w najbliższej okolicy, zorganizowano kilka innych parkingów, jak się zdaje na prywatnych posesjach, więc miejsca nie powinno zabraknąć. Bilet wstępu do zamku w kilku opcjach – my zdecydowaliśmy się na zwiedzanie nie tylko parku ale i wnętrz.

Gospodarze szczycą się 99 wieżami i 8 tys. m2 powierzchni, zaś razem z parkiem areałem 20 ha. Powiem wprost, na mnie największe wrażenie zrobił z daleka, naprawdę wygląda jak z bajki… Przy bliższym poznaniu stracił nieco, może ze względu na trwające remonty, choć wiadomo, iż takie są koniecznością. Piękny, stary park, fontanny, sporo ciekawych detali w postaci witraży, pokoju kąpielowego, unikatowych mebli, to jak dla mnie największe atuty tego miejsca. I malutki cmentarz na końcu parku, wśród drzew, z zaledwie kilkoma płytami i prostym krzyżem za kutym ogrodzeniem. Jeśli będziecie w pobliżu koniecznie tam zajrzyjcie.



Włóczęgostwo….
Nasz plan zakładał poranne włóczenie się po sudeckich szlakach górskich i popołudniowe zwiedzanie tych miejsc nieco bardziej „cywilizowanych” (choć naprawdę mam często co do tego ogromne wątpliwości). Bazą wypadową został Karłów, u podnóża Szczelińca Wielkiego i całkiem przyjemny Zajazd Karłów, ze sporą ilością pokoi i naprawdę smacznym jedzeniem. A skoro o jedzeniu mowa to w okolicy znajduje się jeden sklep spożywczy, czynny do 17.30, z racji później godziny mieliśmy problem z pieczywem, ale przesympatyczna obsługa Zajazdu poratowała nas własnym, pysznym wypiekiem.


Na pierwszy ogień poszła Wielka Sowa (1015 m n.p.m., najwyższy szczyt Gór Sowich). Ruszając rankiem z okolic schroniska Zygmuntówka, czerwonym szlakiem przez Kozie Siodło, stanęłyśmy na szycie po bardzo miłej, łatwej i stosunkowo krótkiej wędrówce leśnym duktem. Na trasie w górę absolutnie nikogo, zapewne z racji wczesnej godziny, ale na szczycie powolutku zbierali się ci, co to nie mogli dospać. Doczekałyśmy otwarcia wieży widokowej (przy okazji punkt gastronomiczny serwuje naprawdę smaczny, schłodzony kwas chlebowy), podziwiając widoki, a było czym się zachwycać. À propos, moja towarzyszka posiada i próbuje oswoić lęk przestrzeni, kamienna wieża widokowa z wejściem wewnątrz murów zdecydowanie jej w tym pomogła – odważyła się wyjść na najwyższy poziom i postawić stopy na krok od wejścia, obydwie..:). Przy zejściu ze szczytu, z racji ograniczonego czasu, wybrałyśmy małą pętlę żółtym szlakiem, koło schroniska Sowa (niestety nieczynne) do Koziego Siodła i do Zygmuntówki. Wycieczka idealna na kilka godzin niezbyt wymagającego kondycyjnie, spaceru.



Sudety. Dzień drugi.
Szczeliniec Wielki, najwyższy szczyt Gór Stołowych (922 m n.p.m), to kolejny cel, który zdobywaliśmy bardzo popularną trasą z Karłowa (w miejscowości kilka parkingów płatnych, przed samym wejściem na szlak jest też sporo budek z różnymi przysmakami, pamiątkami itp.). Jako, iż trasa zwiedzania jest jednokierunkowa, zwróćcie uwagę, iż wejście znajduje się po lewej stronie. Na początku może trochę przestraszyć ilością schodów, ale naprawdę jest łatwa, nawet z najmłodszymi. Można odetchnąć w schronisku Na Szczelińcu (nam nie było dane, z racji wczesnej pory jeszcze zamknięte) i podziwiać okolicę z tarasu widokowego. Do przejścia całości potrzebowaliśmy niecałych 2 godzin, a to dlatego, że ochom i achom w skalnym labiryncie nie było końca (wstęp na dalszą część trasy jest płatny – bilety można nabyć w kasie koło Schroniska). Zawładnął on całkowicie naszą uwagą i zadziałał na wyobraźnię, teraz rozumiem dlaczego jest wynoszony do rangi jednej z największych atrakcji Sudetów.




Obecnie zrobiono tam drewniane kładki, które w prosty i klarowny sposób wytyczają kierunek przejścia. Przed godziną 8 rano było niewiele osób i mogliśmy spokojnie, nie zawadzając nikomu i nie blokując trasy, wśród tych niesamowitych skalnych form, pohasać 🙂 i poczuć się jak dzieciaki eksplorujące inny, tajemniczy świat.

Jeszcze jeden…
Na koniec, już w dniu wyjazdu, postanowiłyśmy podbić jeszcze Orlicę. Zielonym szlakiem z Zieleńca idzie się w górę przyjemnie, w większości bardzo łagodną, szeroką, leśną drogą. Od razu zaznaczam – jak dla mnie można sobie darować początkowy odcinek poboczem dość ruchliwej szosy od schroniska do obiektu Przystanek Alaska, koło którego szlak skręca w las (samochód można zostawić na szutrowym parkingu w pobliżu budynku). Niecała godzinka i już podziwiałyśmy panoramę na drewnianej wieży widokowej. W ramach oswajania lęków, jako że żywej duszy dookoła, urządziłyśmy sobie śniadanie na najwyższym poziomie chłonąc krajobraz polskich oraz czeskich Gór Orlickich (Orlica to najwyższy szczyt polskiego pasma – 1084 m n.p.m, choć sama leży kilkanaście metrów za granicą, po stronie czeskiej). Nie dajcie się zwieść – wieża nie stoi na samym szczycie, do niego jest jeszcze kilkadziesiąt metrów. Tam znajdziecie obelisk upamiętniający znamienite osoby, których stopy, i pozostałe części oczywiście też, stanęły na szczycie – cesarza Józefa II, prezydenta Quincy Adamsa i Fryderyka Chopina.

W osiągnięciu równowagi… czyli dla każdego coś fajnego 😉
Ponieważ nie samymi szlakami górskimi człowiek żyje (szkoda!), popołudniami odkrywaliśmy z aparatem w ręku tereny nieco bliżej poziomu morza. Oczywiście objęło to tak sztandarową pozycję, jak Kapliczka Czaszek w Czermnej (dzielnica Kudowy Zdrój), z bardzo ciekawie opowiadającym o jej dziejach przewodnikiem. Kapliczka jest mała, ilość osób wchodzących w grupie limitowana (wejście biletowane), niemniej idzie to wszystko dość sprawnie i naprawdę warto chwilę postać w kolejce, aby zobaczyć wnętrze i dowiedzieć się więcej o tym specyficznym, jedynym w Polsce, miejscu.
Podczas tej części wyprawy nasz fotograf mógł zrobić test nowego urządzenia, o którym pisał we wcześniejszym artykule: https://tfp.edu.pl/?p=480.

Dla miłośników historii w Górach Sowich dostępnych jest kilka punktów do zwiedzania tajemniczego kompleksu Riese, projektu górniczo-budowanego hitlerowskich Niemiec, realizowanego w latach 1943-45 siłami więźniów i robotników przymusowych. My wybraliśmy ten drążony w górze Włodarz. Na początek uwaga – tam naprawdę jest chłodno, więc przestrogi organizatorów aby zabrać cieplejsze bluzy nie są na wyrost, a zakładane kaski naprawdę się przydają, szczególnie jeśli ma się powyżej 1.70m wzrostu, o czym przekonałam się, na szczęście bezboleśnie, kilkakrotnie. Trasa rozpoczyna się krótkim filmem edukacyjnym, mającym jedną, aczkolwiek poważną wadę: rozumiałam naprawdę niewiele z padających wypowiedzi, niestety albo film jest słabo udźwiękowiony, albo w pomieszczeniu panuje fatalna akustyka. Poza tym to była fascynująca lekcja historii – wielki ukłon w stronę przewodnika, który oprowadzał nas po sieci korytarzy podziemnej twierdzy, miejscami częściowo zalanych (pokonuje się je łódkami). Przyznaję, iż bardzo wpłynęła na mnie atmosfera tych kilku kilometrów tuneli wydrążonych w górze, ogromu wykonanej pracy, niewyobrażalnego cierpienia ich twórców, a zarazem bezwzględności projektantów. W tych miejscach jest jeszcze tyle do odkrycia…


Pozostając w tematyce podziemnego zwiedzania, choć w kompletnie innym klimacie, odwiedziliśmy kopalnię złota Złoty Stok. Mamy tu cały kompleks, z bezpłatnym parkingiem, gastronomią i licznymi atrakcjami dla najmłodszych. Oferta zwiedzania w wielu wariantach, z przewodnikiem. Jest gwarno i tłoczno, co mnie osobiście nie przyciąga, ale skoro to kopalnia złota… Pani przewodnik bardzo kontaktowa i zaangażowana, niemniej ilość grup zwiedzających odebrała mi radość z pobytu, przemieszczaliśmy się sprawnie, lecz w dość szybkim tempie, nie pozwalającym na bardzie szczegółowe zapoznanie się z prezentowanymi treściami. Odniosłam wrażenie, iż nastawiono się na turystę młodszego i grupy szkolne, absolutnie nie mam nic przeciwko, ale osobiście czuję niedosyt, więc to zapewne był tu mój pierwszy i ostatni raz.


Kompletnie inne odczucia wyniosłam po odwiedzeniu uroczego, cudownie położonego (przysłowiowy rzut beretem od Kudowy Zdroju) niewielkiego skansenu Pstrążna – Muzeum Kultury Ludowej Pogórza Sudeckiego (https://skansen-kudowa.pl/). Stanowi je kilkanaście chałup, zajazd, stodoły, dzwonnica, a na samym szczycie wiatrak, z którego można podziwiać okolicę. My trafiliśmy akurat na wypiek chleba w jednej z chałup, pachniało smakowicie, a pan kustosz swoją wiedzą przeniósł nas o kilkaset lat wstecz. Wracając na parking przed skansenem (bezpłatny) warto jeszcze przespacerować się kawałeczek wzdłuż drogi, w kierunku granicy, gdzie natkniemy się na pomnik przyrody – piękną, rozłożystą, ponad dwustuletnią lipę.




Kręcąc się w okolicach Kudowy oczywiście namawiam do odwiedzenia tego uzdrowiska. Spacerując po sporym, zadbanym parku zdrojowym, polecam zajrzeć na naprawdę dobrą kawę oraz grzesznie piękne i smaczne ciacho do kawiarni Cafe Gieraccy, w pobliżu szpitala uzdrowiskowego Polonia, oraz uciekać przed kolejką dla dzieci krążącą po alejkach –wybrzmiewająca piosenka Krecik, Krecik, zielony ma berecik… prześladuje mnie do dziś dnia. Jeśli poruszacie się własnymi dwoma bądź czterem kółkami to koniecznie trzeba pokręcić się po okolicy i malowniczych drogach, szczególnie po Drodze Stu Zakrętów z Radkowa do Kudowy Zdroju (droga wojewódzka 387), zapewniającej niezapomniane wrażenia i widoki.


Te kilka dni to zdecydowanie za mało na tak wiele atrakcji, jakie oferują te okolice. Z pewnością wrócę tam, i to nie raz… Pierwszy kontakt okazał się moją miłością od pierwszego wejrzenia…:)
Aga KM
